Dobrzy

Czy można powiedzieć, że świat jest tak fantastycznie poukładany, że będąc i przebywając z dobrym człowiekiem stajemy się szczęśliwi? Czy dobrzy ludzie, gdy emanują swoją dobrocią, sprawiają, że ludzie dookoła stają się szczęśliwsi? Czy to może zbyt idealistyczne?

Papa

do widzenia
kiedyś tak się stanie że tak sobie powiemy
ja będę miał w ręku wielki kwiat
będę płonął jak wszystkie gwiazdy tego świata
ale też wielkie wilgotne oko
ale ty będziesz zwiewną mgiełką
migocącą kolorami niebieskoturkusem i morskim
na chłodno
blado jakbyś dopiero co z lodu powstała
ja do ciebie podejdę cało, ty troszkę mniej
przytulimy się do siebie paradoksalnie
przytopię trochę twoich kryształków jednocześnie ty
znikniesz mi parę płomyków
tak oboje sobie zrobimy
na pamiątkę jakbyśmy nie chcieli ale bardziej chcieli
do widzenia

Już nic

"Eh... Już nic..."
O wiele łatwiej przechodzi przez gardło niż
"Nie, nie wiem".

Łażę i myślę

Jose Arcadio Buendia mi się przypomina. Postać ze "Stu lat samotności" pana Marqueza. Jak się na coś uparł, albo nie mógł czegoś zrozumieć, to łaził i myślał. Myślał, myślał, łaził-łaził. Oczywiście bardzo a bardzo denerwowało to panią Urszulę Buendia. Ze mną w tym momencie jest to samo. Jednakże nie ma Urszuli, nie chodzę, i nie myślę cały czas, jedynie wieczorami. Specjalnie wtedy włączam wieczór. Wzór na wieczór jest prosty, łatwo go uruchomić. Wieczór = zamknięte drzwi + zasłonięte okna + wyłączone górne światło + włączona lampka + herbata +/- komputer. W takim stworzonym pokoju nie da się nie-zamyślić. No i myślę. Tyle tytułem wstępu. A o czym myślę?
  Miałeś kiedyś tak człowieku, że możesz coś zrobić, ale za bardzo nie masz ochoty to coś robić/potwornie chcesz coś zrobić, ale jest to niemożliwe? Chodzi mi o to, co się wtedy czuje. Rodzaj wewnętrznej sprzeczności. I ja właśnie takie coś czuję, kiedy usiądę w swoim wieczornym pokoju i zacznę zastanawiać się po co żyję. Jestem tak świadom absurdu tego pytania i zarazem jego niemożności odpowiedzenia, że nie wiem co. Ale nie. Ale nie ma opcji. Głowa w podłogę, po co to wszystko. Po co. I chyba bardziej zaczynam się denerwować tym, że zastanawiam się nad kretyńskim-niemożnym pytaniem, niż nad tym, że nie znam odpowiedzi. Po nic?! A jeżeli po nic, to czemu jestem świadomy ponicości. I najbardziej mnie smuci to:
(dialog mój z Życiem, siedzimy u mnie, obok siebie na kanapie)
 - E, Życie słuchaj, jak to jest, bo Ty będziesz wiedzieć na pewno.
 - No co tam?
 - Po co żyję? - Życie się uśmiecha i mówi nie patrząc na mnie, a na ścianę.
 - Wiesz co, po prostu. - I ogląda sobie kratkę wentylacyjną. Ty a ta kratka to jest Ci potrzebna? Przecież masz wyciąg w kuchni
 - Życie no ale po co?! Tak po prostu?!
 - Po prostu.
 - Tak bardzo mnie zasmucasz.
 - Nic nie poradzę stary.

No właśnie. Nic nie poradzi.