Na podstawie osobistych, życiowych doświadczeń

Na podstawie osobistych, życiowych doświadczeń, chciałbym spytać, "Jak silny jest mózg i panowanie nad samym sobą?" Jak bardzo człowiek potrafi opanować swoją wolą jego naturę nie racjonalną, ale emocjonalną? Bo kiedy staramy się ujarzmić ten dysonans jedną ze stron, nie czynimy wbrew sobie? Są ludzie którzy całe życie starają się dominować umysłem potrzeby, czyli "nie chce mi się, ale muszę to zrobić". Są takie silne charaktery które przez nawet na moment nie przestają od siebie wymagać, ciągle stawiają sobie nowe wyzwania. Nie tylko je stawiają, ale są konsekwentni w tym. Nie tracą siły nim zaczną, w połowie, w dwóch trzecich, czy tuż przed końcem (co akurat jest najgorszą cechą, jeszcze gorszą niż utrata sił przed początkiem). Ćwiczenia siły woli można samemu przejść, można je wynieść z domu, można nauczyć się od innych ludzi z otoczenia. Dobrze przecież jest wybierać spośród bliskich te najlepsze cechy i umieć je wprowadzić w swój charakter. To się nazywa uczenie od siebie i gdy podyktowana jest dobrymi intencjami, jakiegoś rodzaju dobrem, jest pozytywną cechą. Bardzo. Gorzej jeżeli ktoś stara się tym uzyskać czyjąś krzywdę. To już przestaje być dobre. Ale wracając. Natura człowieka potrafi płatać figle. Emocjonalne potrzeby potrafią być sprzeczne z potrzebami racjonalnymi. Jakże szczęśliwy musi być człowiek który potrafi zgrać / któremu przyszło w życiu mieć zgrane potrzeby. Dużą umiejętnością będzie też dobre odczytywanie własnych potrzeb. Bo do nich dążyć to jedno. Ale wiedzieć o nich i zgadzać się z nimi, to na pewno jedna z dróg do zdrowia psychicznego. A pogodzenie się z tymi których nie możemy osiągnąć? Ile w człowieku może trwać walka z samym sobą? To chyba zależy właśnie od tego, jak silni jesteśmy. Jak bardzo potrafimy spiąć się w sobie. Jak bardzo potrafimy zagryźć zęby i powiedzieć "dosyć, koniec. Koniec". I żadnych więcej wymówek, żadnego jątrzenia tematu przed samym sobą jak "no pewnie, muszę skończyć, nie mogę do tego dążyć, bo przecież nie mam np. technicznych możliwości". albo łapać się na myśleniu "kurde, ale by to było spoko, jakby się udało" trochę jak życie w przekonaniu że wygra się w totka, karmienie siebie takimi wyimaginowanymi sytuacjami, odrealnionymi. W których zaciera się spojrzenie na rzeczywistość, w którym wszystko jest nie takie jakie jest na prawdę, ale jest spełnieniem często osobistych jak najbardziej trafionych do siebie potrzeb, podyktowanych oczywiście przez idealistyczne serce. Jakże bardziej staje się to nierealne, gdy te potrzeby są samolubne. Gdy człowiek chce tylko dla siebie. Jest wtedy tak bardzo zapatrzony w swoje potrzeby, że nie zauważa, że idea, sytuacja którą chce osiągnąć, jest tak doskonale dopasowana do jego chcenia, że staje się zrealizowana w jego chorej na coś głowie. Na takie zasercowienie mózgu. Gdy procentowy wkład na decyzje należy więcej do serca niż głowy. Ale czy takie działanie jest złe? Ani trochę. W ostatecznym rachunku, na pewno mniej skuteczne niż dyktatura mózgu. Stąpał po ziemi jeden koleś, który uważał, że skuteczność jest najważniejsza. Na szczęście nie udało mu się wszystkich przekonać że to najlepsze rozwiązanie. Jesteśmy przecież ludzio-zwierzętami, nie zawieszonymi umysłami w transcendentalnej przestrzeni, kierującymi się najczystszą z najczystszych logiką. Taki świat byłby straszny. Ale również straszny byłby świat w którym nie mielibyśmy tych co nas starają się ogarnąć, nas samych. Stalibyśmy się z przecież z powrotem zwierzętami. Powstaje więc nowe pytanie. Jak wyważyć jedno i drugie? Każdy człowiek ma na pewno swój osobisty przedział. Są Ci którzy tak bardzo biorą wszystko logicznie, są Ci którzy reagują na co drugą rzecz płaczem. Może mądrością życiową jest umiejętna selekcja tego jak reagować na bodźce życiowe? Wiedzieć kiedy spuścić serce ze smyczy, pozwolić mu być sobą. Pozwolić mu wybuchnąć kiedy trzeba, pozwolić spokojnie wpłynąć na decyzje w dążeniach. Albo też zachować mózg w kontroli. Zacisnąć obrożę sercu, krzyknąć na nie jak na rozbrykanego psa "spokój, siad". I ruszyć we dwójkę dalej w życiu. A skąd brać siły na to? No właśnie. Chyba każdy z nas musi sam znaleźć sposób na trzymanie serca na wodzach. Na podstawie osobistych, życiowych doświadczeń. Tylko jest jeden problem. Serce bardzo nie chce tej smyczy, i mocno ciągnie.

1 komentarz:

  1. Janie z Majdowa, nie wiem, czy kiedyś to przeczytasz, czy tu jeszcze zaglądasz, ale jeśli tak, to wiedz, że dzięki Twojemu krótkiemu tekstowi podjęłam bardzo ważną decyzję. Jedną z tych z kategorii „od tego zależy twoje życie”. Dziękuję. Nie wiem w jaki sposób wlazłeś do mojej głowy i spisałeś moje myśli, ale chwała Ci za to, bo strasznie mnie dręczyły tym, że nie chciały wyjść. Błądzę i błądzę bez celu, słucham tysięcy dobrych rad, szukam inspiracji, jakiegokolwiek impulsu i nagle przypadkiem trafiam na tego bloga i wpis, zupełnie jakby skreślony przeze mnie i… bum! Iluminacja :D
    Pozdrawiam, Mika
    PS. Mnie też „męczy” pareidolia, ciągle się ktoś na mnie gapi :P

    OdpowiedzUsuń